Od kilku lat każdy mieszkaniec może uczestniczyć w uchwalaniu „budżetu obywatelskiego”, także jako pomysłodawca poddanego pod głosowanie projektu. Procedura ta umożliwić ma mieszkańcom realizację celów publicznych, których potrzeby władze samorządowe nie dostrzegają lub dostrzec nie chcą.
Z punktu widzenia prawa budżet obywatelski nie jest jednak niczym innym jak tylko częścią budżetu samorządu, uchwalanego w toku zwyczajnych przewidzianych prawem procedur i wykonywanego przez prezydentów, burmistrzów i zarządy dzielnic. Władze lokalne nie mają obowiązku realizowania przegłosowanych wydatków i zdarzało się – czasem słusznie – że ignorowały głosowania budżetu obywatelskiego uznając ich wynik za sprzeczny z interesem publicznym.
Jak wynika z samej idei, „budżet obywatelski” jest rodzajem protezy mającej umożliwić mieszkańcom obejście nieudolności demokracji reprezentatywnej przez przyznanie pewnego wpływu na budżet osobom nie dysponującym mandatem publicznym. Nie ma bowiem żadnego sensu, żeby budżet obywatelski tworzyli np. radni ponieważ osoby dysponujące mandatem władzy dysponują tym samym możliwością bezpośredniego wpłynięcia na cały budżet, a nie tylko na jego malutką cząstkę określoną jako „obywatelską”.
We Włochach – a być może i nie tylko – praktyka towarzysząca realizacji tej ciekawej idei postawiona została na głowie. Z oficjalnych danych wynika, że przegłosowane w bieżącym roku wydatki budżetu obywatelskiego prawie w 60% są wydatkami zaproponowanymi przez radnych rządzącej koalicji POKO/WMDW. Jeśli do pomysłów oficjalnie zgłoszonych przez radnych dodamy pomysły aktywistów rządzących partii to okaże się, że o co najmniej 87% budżetu obywatelskiego decydują ludzie mający wpływ na cały budżet Dzielnicy. Przy tych liczbach nie ma wprawdzie wielkiego znaczenia ale dla porządku dodajmy, że także pozostałe 13% być może zostało zagospodarowanych przez aktywy partyjne POKO/WMDW lecz faktu tego nie da się oficjalnie potwierdzić ponieważ imiona i nazwiska pomysłodawców chronione są przed ujawnieniem.
Jaki sens ma decydowanie o niemal całym (a być może całym) budżecie obywatelskim przez ugrupowania rządzące Włochami? Logika tej sytuacji ujawnia patologię koalicji POKO/WMDW. Zdecydowana większość radnych tych ugrupowań zdaje sobie sprawę, że mandat otrzymało nie z woli wyborców ale z woli decydentów politycznych zagospodarowujących emocje elektoratu. Ich rola sprowadza się więc do możliwie korzystnego sprzedania mandatu za korzyści osobiste. Rządzący radni przehandlowali więc swoje mandaty za rozmaite beneficja – wynagrodzenia z firm miejskich, korzystne decyzje o warunkach zabudowy czy prawo do pobrania łapówki za kawałek bezużytecznego złomu sprzedanego miastu jako np. „Źródełko-Poidełko - Źródło Życia, Zdrowia i Urody” (sic!) itp., itd. Przehandlowanie mandatu oznacza, że radni ci faktycznie zrzekli się władzy i mają obowiązek podnoszenia ręki i naciskania przycisku zgodnie z dyspozycjami wysyłanymi SMSem przez wpływowych gangsterów.
Co ma w tych realiach zrobić radny ze sprzedanym mandatem, nękany słusznymi oczekiwaniami wyborców? Wyborcom o głęboko zaawansowanej prostocie ducha może próbować wcisnąć, że nie jest radnym rządzącej koalicji i że zwyczajnie nie ma na nic wpływu. Nalegania przeciętnego wyborcy wymagają bardziej finezyjnej reakcji i tą reakcją jest zgłoszenie pomysłu do „budżetu obywatelskiego” i przerzucenie tym słusznych roszczeń wyborcy poza obowiązki mandatu radnego.
Chcieliśmy dobrze a wyszło jak zwykle - ta rosyjska konstatacja oddaje realia funkcjonowania budżetu obywatelskiego we Włochach. Żadna bowiem słuszna idea nie jest w stanie naprawić chorej woli suwerena. Dopóki większość wyborców kierować się będzie przy urnach potrzebą wyrażenia nienawiści, a nie wolą wyboru dobrej władzy, dopóty najpiękniejsze idee obrócone zostaną do góry nogami i służyć będą korupcji władzy a nie dobru mieszkańców.