Krzysztof Czuma Opublikowano: 31 styczeń 2021
Życie publiczne w ubiegłym roku - podobnie jak w poprzednim - upłynęło we Włochach na nieustannym ogłaszaniu wielkich sukcesów rządzącej koalicji PO/Kukiz/Nowoczesna/WMDW, do których w pierwszej kolejności zaliczyć należy tymczasową instalację niedziałającego kranu przy stacji PKP Włochy za 45 tysięcy PLN oraz zakończenie w Parku Kombatantów blisko dwuletniej budowy wychodka za kwotę, która mogłaby wywołać niepotrzebny szok u każdego Czytelnika. Nie można także nie odnotować niespodziewanego zamknięcia szkoły przy ulicy Radarowej na samym początku roku szkolnego oraz tajemniczego zniknięcia odszkodowania dla miasta z tytułu opóźnienia prac budowlanych w tej placówce.
Te oszałamiające osiągnięcia wybitnych przywódców naszej lokalnej społeczności nie mogą nam jednak całkowicie przesłonić pewnych drobnych minusów działań rządzącej koalicji, a w szczególności skoku POKO/WMDW na dawny stadion miejski w Nowych Włochach oraz odmowy świadczenia licznych usług publicznych z powodu straszliwej pandemii. Zwłaszcza ten drugi minusik wydaje się być bardzo uciążliwy, biorąc pod uwagę, że radni klubów POKO/WMDW nie tylko pozamykali wszystko co trzeba i nie trzeba ale co gorsza nie zamierzają zwrócić mieszkańcom opłat za niewykonane usługi publiczne. Szczytem bezczelności jest zaś fakt, że mimo zaniechania wielu usług publicznych Rada Warszawy - głosami Platformy Obywatelskiej - podwyższyła mieszkańcom podatki.
Rozważmy więc na ile straszliwa była w Warszawie straszliwa pandemia, która dostarczyła radnym POKO/WMDW wspaniałego pretekstu do zamknięcia instytucji publicznych oraz łupienia ludności. W tym celu przede wszystkim należy zauważyć, że pandemia jest zjawiskiem statystycznym. Nic więc o stopniu jej straszliwości nie mówi np. smutny fakt śmierci cioci szwagra ani nawet przerażający pokaz transportu trumien we Włoszech (zwłaszcza, że kilka lat wcześniej te same trumny wzruszać nas miały losem imigrantów afrykańskich, utopionych przez statek tzw. "organizacji humanitarnej"). O zjawiskach statystycznych mogą nam coś powiedzieć tylko i wyłącznie liczby. Obecną straszliwą pandemię musimy także do czegoś porównać, żeby znaleźć jakiś punkt odniesienia i wymiaru stopnia jej straszliwości. Dobrym kandydatem jest słynna Dżumy Justyniana, która spowodowała śmierć około 40% ludności Europy w latach 541/542.
Ponieważ w Warszawie mieszka aktualnie ok. 1,8 mln. osób powtórka Dżumy Justyniana oznaczałaby śmierć 720 tys. ludzi. Byłaby to katastrofa niewyobrażalna więc trudno się dziwić, że mieszkańcy Włoch w pierwszej reakcji na medialny horror ogołocili półki sklepowe ze wszystkiego co się dało zjeść i papieru toaletowego.
Z informacji Urzędu Stanu Cywilnego dziś wiemy, że w Warszawie zmarły w ubiegłym roku 22.643 osoby. Już porównanie tych dwóch liczb nasuwa wątpliwość co do natury obserwowanego zjawiska. Nie można jednak powiedzieć, że obecna pandemia jest po prostu 32 razy słabsza niż Dżuma Justyniana. Jak bowiem powszechnie wiadomo ludzie są śmiertelni i zwykli byli umierać zazwyczaj bez zarazy itp. nadzwyczajnych zdarzeń. Miarą obecnej pandemii nie może być więc liczba osób zmarłych w roku ubiegłym ale co najwyżej liczba tylko tych zmarłych, których śmierci nie można było oczekiwać, ponieważ wynikła z czynników, które nie występowały w latach ubiegłych. Takim nieoczekiwanym zjawiskiem w szczególności może być pandemia. W celu ustalanie liczby tych osób posłużymy się wnioskowaniem statystycznym w oparciu o liczbę aktów zgonu sporządzonych w latach 2004-2019 przez USC Warszawa:
Rzuca się w oczy, że ostatni słupek wybija się ponad czerwoną linię przewidywań. Obliczenia statystyczne prowadzą do wniosku, że 31 grudnia 2019 r. mogliśmy spodziewać się w kolejnym roku 19.601 (±269) zgonów.
Różnica między liczbą zgonów statystycznie przewidywanych a liczbą osób faktycznie zmarłych pozwala nam więc przypuszczać, że na skutek pandemii zmarło w Warszawie 2773 osoby. Z tego zaś wynika, że obecna pandemia jest zjawiskiem o trzy rzędy wielkości mniejszym niż Dżuma Justyniana.
Nawet tylko optyczne porównanie tych wielkości skłania do powątpiewania czy w Warszawie doszło w ogóle do czegoś co można nazywać "pandemią". O ile bowiem od biedy możemy uznać, że samochód przecięty na pół to "pół samochodu" to byłoby dość dziwaczne nazywanie wycieraczki przedniej "1/253 samochodu".
Takie podejrzenie dodatkowo potęguje fakt, że - według GUS - owa niespodziewana nadwyżka zgonów w całej Polsce miała miejsce między październikiem a grudniem ubiegłego roku, a więc dopiero pół roku po wybuchu pandemii. Niezależnie od braku korelacji w czasie trudno byłoby sobie wyobrazić jakimi drogami miałby się rozpowszechniać śmiertelny wirus skutkujący śmiercią 1 osoby na 650 mieszkańców. Indagowany o te kwestie Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny w Warszawie uchylił się od odpowiedzi na pytanie o nieoczekiwany wzrost liczby zgonów ale pośrednio i w zawoalowany sposób przyznał, że nie wynika on z zakażenia lub choroby zakaźnej.
Narzuca się więc przypuszczenie, że statystycznie nieoczekiwane zgony nie mają żadnego związku ze złowrogim koronawirusem ale są skutkiem innych czynników, które nie występowały w latach 2004-2019, np. skrajnie utrudnionego dostępu do miejskich szpitali i przychodni czy uporczywego noszenia maseczek. Nie można także wykluczyć, że faktyczna liczba mieszkańców Warszawy wzrosła np. na skutek imigracji ukraińskiej, a wraz z nią wzrosła liczba zgonów. Zbadanie tej hipotezy przekracza jednak ramy tego artykułu. Dane USC o zgonach pozwalają natomiast z całą pewnością stwierdzić, że jeśli mamy w Warszawie do czynienia z pandemią to jest to co najwyżej milipandemia.
Krzysztof Czuma Opublikowano: 27 maj 2020
Dokładnie 30 lat temu odbyły się pierwsze wolne wybory w III Rzeczypospolitej. Trudno opisać, a tym bardziej zrozumieć, ogrom ówczesnych nadziei społecznych. Wprawdzie wybierane były tylko władze samorządowe ale po raz pierwszy od upadku II Rzeczypospolitej Polacy mogli suwerennie wybrać jakąkolwiek władzę. W oczekiwaniach wyborców wyłaniające się z podziemia struktury "Solidarności" przejąć miały samorząd od komunistycznych aparatczyków i po pół wieku sowieckiej okupacji zaprowadzić sprawiedliwe polskie rządy, troszczące się o dobro publiczne i życie mieszkańców. Na fali entuzjazmu nie było takiej reformy, której społeczeństwo nie byłoby skłonne zaakceptować, godząc się z ewentualnymi uciążliwościami okresu przejściowego.
Zagrożenie głębokimi reformami nie umknęło oczywiście uwadze komunistycznej mafii, nadal trzymającej w rękach realną władzę, mimo ogłoszenia końca komunizmu przez aktoreczkę Szczepkowską. Obrońcy status quo dysponowali poważnymi atutami: niemal cały rynek mediów kontrolowany był przez bolszewików i tylko środowiska związane z komunistami dysponowały środkami materialnymi pozwalającymi na skuteczną kampanię wyborczą. W tych realiach rodziło się pytanie - jakimże to sposobem wyborca ma odróżnić kandydatów solidarnościowego podziemia od obrzydliwej sowieckiej szajki, pospiesznie przemalowującej się na rozmaite barwy?
Do wyjaśniania tej kluczowej kwestii wyrwał się Lech Wałęsa (jak dziś wiemy TW "Bolek") wyznaczając do powołania lokalnych Komitetów Obywatelskich "Solidarności" w Warszawie posła Jacka Kuronia (zresztą byłego działacza kompartii) oraz jego kolegów. Teren Włoch dostał się w arendę posłowi Zbigniewowi Janasowi, dziś broniącemu czerwonego układu we władzy sądowniczej a wówczas przejętemu troską by mafia komunistyczna nie padła przypadkiem ofiarą - jak to wówczas określano - "zoologicznego antykomunizmu". Każdy, kto zna najnowszą historię z łatwością domyśli się, że szykowała się operacja fałszywej flagi.
Włochy znajdowały się wówczas w granicach Gminy Ochota. Ówczesny okręg wyborczy odpowiadał obecnym granicom Dzielnicy. I podobnie jak podczas ostatnich wyborów samorządowych tak i w 1990 roku z Ochoty do Włoch napłynął desant dziwnych typków, wówczas dysponujących cennym monopolem na nazwę "Solidarność". Ta właśnie grupka osobników zaprosiła zainteresowanych mieszkańców na spotkanie w Domu Kultury Włochy przy ulicy Chrobrego. Udałem się tam w nadziei na wypatrzenie ludzi z samozlikwidowanego już wtedy podziemia. Na miejscu rej wodziły dwie podkomendne lewicowych posłów - Irena K. oraz Elżbieta Z. obie wyraźnie niezadowolone z pojawienia się mojej skromnej osoby. W tyle sali zakwaterował się osobnik o charakterystycznej twarzy z wyglądu nie przypominającej nikogo, który w krytycznych momentach udzielał obu paniom energicznego werbalnego wsparcia. Na sali nie wypatrzyłem żadnych działaczy podziemnej "Solidarności" - wręcz przeciwnie, pojawiło się kilku aktywistów kompartii oraz miejscowych kombinatorów związanych z sowieckimi "radami narodowymi". Spotkanie było więc starannie wyreżyserowane, a nawet - jak przypuszczam - "zabezpieczane" przez stosowne służby w celu uniknięcia jakichkolwiek demokratycznych niespodzianek. Szykowała się gigantyczna manipulacja: pod szyldem "Solidarności" występować miała grupa komuszków i ich szemranych wspólników.
Konsultacje ze znajomymi z podziemia upewniły mnie, że w innych dzielnicach sytuacja nie wygląda znacząco lepiej. Ludzie związani z opozycją antykomunistyczną zazwyczaj wyrażali sceptycyzm co do możliwości jakiejkolwiek skutecznej reakcji - lawina ich zdaniem musi się przetoczyć, a my nie mamy na nią żadnego realnego wpływu. Pesymizm ten potwierdzały próby wyjaśniania pojedynczym osobom, że jesteśmy ofiarami olbrzymiej manipulacji. Prawda nie mieściła się mieszkańcom w głowach przytłoczonych urzędową propagandą i wypełnionych wielkimi nadziejami. Praktycznie jedynym znaczącym wyjątkiem w entuzjastycznym amoku był ówczesny proboszcz parafii św. Teresy ks. Henryk Miastowski (nota bene jedna z niezwykle pozytywnych lecz zapomnianych postaci w historii Włoch), który samodzielnie, błyskawicznie zorientował się w planie manipulacji i nakłaniał katolików do głosowania na kandydatów a nie symbole.
Komitet Obywatelski rzekomej "Solidarności" wystawił w okręgu obejmującym Włochy 10 kandydatów. Żaden z tych osobników - według mojej wiedzy - nie miał związku z podziemiem solidarnościowym. Już sam fakt, że zgodzili się oni podszywać pod obcy symbol jasno świadczył, że mamy do czynienia z grupą cynicznych manipulatorów. Jeśli dodamy do tego dostrzegalne związki niektórych "kandydatów Solidarności" z kompartią to obraz sytuacji staje się całkowicie jasny.
Zgodnie z przewidywaniami w dniu głosowania przez urny wyborcze przetoczyła się lawina poparcia dla symbolu "Solidarności". Komitet Obywatelski "Solidarności" otrzymał 40 spośród 45 mandatów do Rady Dzielnicy Ochota, w tym 9 spośród 10 mandatów z terenu Włoch. W skali kraju Komitet Obywatelski "Solidarności" zdobył ponad połowę wszystkich mandatów wyborczych. Nikt, nigdy więcej nie zdołał osiągnąć takiego poparcia społecznego w wyborach samorządowych. Zwycięskie ugrupowanie natychmiast ujawniło swoją nieciekawą naturę. Oczywiście żadne reformy nie zostały przeprowadzone - nie podjęto w tym kierunku nawet żadnej istotnej próby. Radni rzekomej "Solidarności" łapczywie rzucili się za to do łupienia mienia publicznego, m.in. ostentacyjnie przyjmując łapówki za przydziały lokali użytkowych. Tego typu zachowania nie były ewenementem w skali kraju, toteż kontrolowane przez komunistów media momentalnie przystąpiły do reklamowania poglądu jakoby "solidaruchy nie różniły się od komuchów". Ku przerażeniu autentycznych działaczy podziemia poparcie dla symbolu "Solidarności" spadało na zbity pysk albowiem nie było czym i jak wyjaśniać społeczeństwu, że rzekome "solidaruchy" w samorządzie to ciągle ci sami Czerwoni, z tym, że występujący pod fałszywą flagą.
Omawianie poszczególnych postaci samorządowców rzekomej "Solidarności" doprowadziłoby nas być może do konkluzji, że trafiały się tam pojedyncze przyzwoite postacie. Jednakże en masse była to groźna szajka. Nie można więc nie wspomnieć, że szajka ta wyłoniła na swojego lidera niejakiego Macieja Gieleckiego, zarejestrowanego przez Służbę Bezpieczeństwa jako Tajny Współpracownik "Aleksander" "pozyskany do współpracy w dniu 7.08.1978 roku na zasadzie dobrowolności". W aktach konfidenta możemy przeczytać pochlebne opinie jego oficera prowadzącego, zaświadczającego, że "współpraca z tw przebiegała prawidłowo, na umówione spotkania przychodził punktualnie, oraz wykonywał w miarę możliwości zlecane zadania. Przekazywane informacji pozwoliły na intensywne prowadzenie sprawy na S(...), oraz ochronę Wydziału Fizyki". Zdaniem Bezpieki - donosił gorliwie. Fałszywemu działaczowi "Solidarności" TW "Aleksandrowi" donoszenie komunistycznym służbom specjalnym nie przeszkodziło w zajęciu stanowiska "solidarnościowego" Przewodniczącego Rady Gminy Ochota, następnie "solidarnościowego" Burmistrza (obejmującej Włochy) Ochoty a potem "solidarnościowego" Wojewody Warszawskiego. Oczywiście źródłem władzy TW "Aleksandra" było wyborcze poparcie oszukanego elektoratu patriotycznego, błędnie mniemającego, że oddaje głos na wartości i poglądy związane ze słowem "Solidarność".
Nie można jednak całej winy zrzucić na manipulatorów zapominając, że manipulowani nie byli całkowicie pozbawieni dostępu do wiedzy i kosztem niewielkiego wysiłku mogli się zorientować, że piękny symbol "Solidarności" zawłaszczyli ludzie nie mający z nim nic wspólnego. Co gorsza, nawet ostrzeżenia osób pojmujących logikę biegu wydarzeń przynosiły znikomy skutek. Prowokatorzy pod fałszywą flagą bez trudu osiągnęli swoje cele. Łatwiej bowiem oszukać ludzi, niż uświadomić im, że są oszukiwani.
Krzysztof Czuma Opublikowano: 07 styczeń 2020
Jeśli za miarę wagi wydarzenia przyjmiemy jego wpływ na bieg spraw publicznych to najważniejszym wydarzeniem włochowskiego samorządu AD 2019 był bez wątpienia strajk placówek oświatowych przeprowadzony w kwietniu 2019 r. Konkurujące o ten tytuł: fiasko budowy wychodka w Parku Kombatantów, aresztowanie Platformerskiego burmistrza a tym bardziej uroczyste otwarcia nareperowanych dziur w asfalcie itp. ekscytujące atrakcje nie mogą być uznane za ważniejsze ponieważ na niczym nie wywarły żadnego znaczącego skutku. Nie ma bowiem wielkiego znaczenia czy koalicja PO/Kukiz/Nowoczesna/WMDW zdoła wreszcie wybudować mityczny kibelek czy nie. Także aresztowanie pojedynczego kuriera Platformy niczym nie skutkuje, ponieważ obecny herszt warszawskiej PO dysponuje zastępem kandydatów do wożenia łapówek od mafii tureckiej więc może Artura W. od ręki zastąpić ostrożniejszym inkasentem.
Natomiast strajk oświatowy wprawdzie chybił podstawowego celu - zablokowania promocji uczniów - ale wpłynął na życie mieszkańców przez pozbawienie rodziców i dzieci ważnej usługi publicznej, a niektórych rodziców skłonił do błyskawicznej relokacji dziecka do placówki poza obszarem zagrożonym przez samorządowców totalnej opozycji. Skala oddziaływania tego zdarzenia nie ma chyba precedensu w historii Włoch także z tego powodu, że strajk objął 11 placówek oświatowych i wzięło w nim udział 445 nauczycieli oraz 84 pracowników administracyjnych, którzy przecież nie za darmochę strajkowali tylko za obiecane "dodatki motywacyjne" z budżetu Dzielnicy. Toteż ze zdziwieniem należy odnotować, że do dziś nikt nie przyznał się do organizacji strajku, mimo że był on bez wątpienia poważniejszym osiągnięciem logistycznym i poważniejszym obciążeniem finansowym niż - przykładowo - nareperowanie dziur w asfalcie, na tle których z dumą fotografują się obecni radni PO/WMDW.
Koncepcja organizacji strajku pojawiła się 21 lipca 2017 w manifeście niejakiego Bartosza Kramka z fundacji "Otwarty Dialog", zresztą w jakimś sensie męża jeszcze bardziej podejrzanej Ludmiły Kozłowskiej. Szemrana parka w jednych kręgach uchodzi za agentów rosyjskich, inni zaś uważają ją za agentów niemieckich. Tak czy owak są to osobnicy źle tolerujący istnienie Państwa Polskiego, co wyraziło się m.in. propozycją "sparaliżowania funkcjonowania państwa" przy pomocy "strajku generalnego nauczycieli". Najwyraźniej w toku poufnych narad doprecyzowano, że główny atak na dzieci rozpocznie się 8 kwietnia 2019 roku, samo zaś strajkowanie ma być tylko przykrywką do uniemożliwienia przeprowadzenia sprawdzianów klas VIII, egzaminów gimnazjalnych oraz matur. Powodzenie takiej operacji rzeczywiście doprowadziłoby do niebywałego chaosu w systemie edukacji. Takie same intencje stały u podstaw decyzji o zakończenie strajku ogłoszonej 25 kwietnia, w momencie gdy stało się jasne, że nie da się zablokować promocji dzieci do wyższych klas.
Wdrożenia planu Kramka podjęło się kierownictwo PO zainteresowane wywołaniem chaosu przed wyborami europarlamentarnymi i zwiększeniem tą metodą poparcia społecznego wśród elektoratu obwiniającego rząd za zamieszanie społeczne. Podstawowym problemem było nakłonienie do ataku nauczycieli ponieważ udział w strajku wiąże się z utratą wynagrodzenia. Kłopot ten prezydent Trzaskowski rozwiązał obiecując zapłatę za strajk pod pozorem wypłaty "dodatków motywacyjnych". W istocie rzeczy za publiczne pieniądze wynajęto nauczycieli do strajkowania, łudząc przy okazji perspektywą dalszego zarobku, w przypadku gdyby atak zakończył się porażką polskiego rządu. O braku entuzjazmu większości nauczycieli świadczy, że na pewnym etapie wojny włochowscy radni PO/Nowoczesnej uznali za konieczne podżeganie do kontynuowania strajku, zresztą przy pomocy kwiatów i pączków (sic!), zakupionych za środki z nieznanych źródeł. To kuriozalne wydarzenie jest wartym zapamiętania przypadkiem jawnego działania radnych POKO na szkodę własnych wyborców.
Koncepcje Kramka, decyzje kierownictwa PO a także obietnice prezydenta Trzaskowskiego nic by nie były warte gdyby nie zostały wykonane na poziomie władzy dysponującym realnymi kompetencjami w stosunku do instytucji oświaty. W szczególności, gdyby cyngle POKO lub WMDW w Radzie Dzielnicy Włochy zakomunikowały, że nie pozwolą na atakowanie własnych wyborców to zarówno pan Kramek, jak i jego domniemana żona, a także liderzy PO oraz prezydent Trzaskowski musieliby zapomnieć o jakimkolwiek strajku oświatowym we Włochach. Najpierw bowiem władze Dzielnicy musiały powstrzymać się od zatrudnienia pracowników zastępczych na czas strajku, co uczyniłoby strajk całkowicie bezskutecznym. Następnie musiały powstrzymać się od wycofania ze szkół pieniędzy na wynagrodzenie za strajk. W dalszej zaś kolejności musiały przekazać szkole wynagrodzenia za strajk pod pozorem środków na "dodatki motywacyjne". Takie działanie wymagało zarówno zgody Zarządu jak i milczącej akceptacji Rady Dzielnicy. Ponadto - co nadzwyczaj ważne - chętni do strajkowania nauczyciele musieli od władz dzielnicy otrzymać przed strajkiem wiarygodne zapewnienie, że za udział w strajku otrzymają wynagrodzenie. Sama bowiem obietnica prezydenta Trzaskowskiego nie mogła być wykonana bez poparcia Zarządu Dzielnicy. Wyraźnie należy więc stwierdzić, że aktywne poparcie Zarządu Dzielnicy Włochy było warunkiem sine qua non organizacji strajku. Sama bierność radnych i Zarządu, a tym bardziej aktywne przeciwstawienie się strajkowi, automatycznie wykluczało możliwość przeprowadzenia rzekomego protestu oświaty.
Do odpowiedzi na pytanie o organizatora strajku wystarczy więc zidentyfikowanie osoby dysponującej władzą niezbędną do organizacji strajku, tzn. do złożenia obietnic zapłaty oraz wyegzekwowania odpowiedniego ruchu publicznych środków finansowych. Zgodnie z uchwałą Zarządu Dzielnicy nadzór nad oświatą sprawuje wiceburmistrz Sebastian P. Ta sama osoba dysponuje pełnomocnictwami do zmiany planów finansowych szkół. Nie ulega więc najmniejszej wątpliwości, że organizatorem strajku we Włochach musiał być Sebastian P. a politycznie za strajk odpowiadają w pierwszej kolejności radne Tina L, Katarzyna S. i Magdalena K-M. z klubu Wspólnoty Mieszkańców Dzielnicy Włochy, które strajk dyskretnie poparły chroniąc politycznie pozycję organizatora.
W tym miejscu może pojawić się wątpliwość: jaki interes miała Wspólnota Mieszkańców Dzielnicy Włochy w organizacji strajku i działaniu tym na szkodę własnych wyborców, skoro beneficjentem strajku miały być Platforma Obywatelska i protektorzy duetu Kramek/Kozłowska? Odpowiedź na to pytanie zapewne znajduje się w tajnej umowie między Platformą Obywatelską a WMDW ponieważ - jak łatwo zgadnąć - naruszenie przez WMDW interesów własnego elektoratu zostało jakoś zrekompensowane. Kierownictwo WMDW musiało bowiem zdawać sobie sprawę, że część wyborców tej lokalnej partii jest zdolna do skojarzenia swojego sposobu głosowania ze skutkami oddanego głosu, a co gorsza może być także zdolna do wyciągnięcia ze skojarzenia nieprzyjemne dla WMDW wnioski.
|